Stowarzyszenie Milan Club Polonia - jedyny oficjalny fanklub Milanu w Polsce - największy Milan Club w Europie!

Witamy w Milan Club Polonia


MCP - daty i liczby:
Spotkanie założycielskie: 28.12.2001
Rejestracja Stowarzyszenia: 29.10.2004
Oficjalny fanklub AC Milan od: 26.06.2005
Liczba członków w sezonie 23/24: 1097
MCP to największy fanklub Milanu w Europie!

Liczba wyjazdów na mecze Milanu: 84
Liczba zorganizowanych spotkań Milanistów: 38
Kontakt: kontakt@milanclubpolonia.pl
Kanał IRC: #MCP

Przydatne linki:

- PIŁKARZ ROKU
- TERMINARZ MILANU NA SEZON 2023/24
- Panel członka MCP
- Regulamin kwalifikacji na wyjazdy
- Wyjazdy prywatne - Regulamin dystrybucji karnetów
- Zasady rezygnacji i zwrotów z imprez MCP
- Informacje nt. Cuore Rossonero
- MCP na Facebook
- MCP na YouTube

 Wyjazdy MCP

Juventus - Milan

10 listopada 2019 roku w Turynie rozgrywany był kolejny mecz z serii tych, na których musimy się zawsze pojawić. Wyjazdy do Turynu na swój sposób stały się mityczne i przeszły do historii z tego względu, że od kilku lat stworzył się trzon mocnej grupy, która jeździ tam co roku bez względu na to, w jakim terminie będzie ten mecz.

Lot z Warszawy do Bergamo mieliśmy 9 listopada o dogodnej porze, bowiem o 12:35, tak więc wszyscy (łącznie 10 osób) zjechali się do Warszawy rano, w dniu wylotu. Większa część ekipy umówiła się na zbiórkę w okolicach dworca centralnego, natomiast reszta czekała na nich już bezpośrednio na lotnisku.

Zanim wsiedliśmy do samolotu, na strefie bezcłowej zaopatrzyliśmy się jeszcze w napoje redukujące stres podczas lotu, jednak trzeba podkreślić, że większość ekipy miała ten stres zredukowany już dość znacząco. Miejsca w samolocie mieliśmy bardzo dobre, co sprzyjało dalszemu biesiadowaniu i żartowaniu z załogą samolotu, która przez cały lot musiała ciężko udawać, że ich denerwujemy, kiedy to sami najchętniej by się do nas przyłączyli. Po wylądowaniu w Bergamo, przedostaliśmy się najpierw na Milano Centrale, gdzie zaopatrzyliśmy się jeszcze w sklepie w dalsze napoje, a następnie pociągiem szybkich kolei udaliśmy się do Turynu.

Po przyjeździe, niemal natychmiast skierowaliśmy się metrem w stronę hotelu, jednak nie obyło się bez przygód, gdyż nie wszyscy z naszej ekipy pamiętali o konieczności zakupu biletu na metro, co nie spodobało się tamtejszym kontrolerom. We wstępnych planach mieliśmy wieczorną wycieczkę na miasto, jednak całodniowe zmęczenie zaczynało być coraz bardziej odczuwalne i po zameldowaniu się w recepcji, część z nas udała się na kolację do hotelowej restauracji, natomiast reszta do tureckiego kebaba, który był dokładnie naprzeciwko wejścia do naszego hotelu. Po kolacji wszyscy spotkaliśmy się ponownie przy hotelowym barze, gdzie spędziliśmy kolejne godziny, po czym kontynuowaliśmy dalszą integrację w pokojach.

Następnego dnia, po spożyciu śniadania, odpoczywaliśmy jeszcze trochę w hotelu degustując przywiezione ze sobą napoje, po czym udaliśmy się do centrum, by trochę pozwiedzać i później zjeść obiad na Piazza Vittorio Veneto. Czas płynął wolno i miło, jednak do meczu było coraz bliżej, więc trzeba było powoli wracać do hotelu i szykować się na wieczór. Na stadion udaliśmy się autobusem komunikacji miejskiej spod hotelu, który zawiózł nas pod sam stadion. Już na przystanku, gdzie czekaliśmy na autobus, zauważyliśmy że większość osób ma na sobie barwy… Milanu. Było to lekko zaskakujące, jednak po wejściu do autobusu spotkaliśmy kolejnych milanistów zmieszanych z fanami drużyny ze stolicy Piemontu, co sprawiło, że po wejściu jeszcze naszej grupy, w autobusie zapanowała czerwono-czarna atmosfera, śpiewy na cześć Milanu i z łagodniejszych „chi non salta bianco-nero e’”. Autobus zakończył swój kurs po drugiej stronie stadionu, co sprawiło, że aby dotrzeć pod nasz sektor, musieliśmy przejść go dookoła, przeciskając się w barwach Milanu przez tłumy bianconerich. Będąc już pod naszym sektorem, w pierwszej kolejności udaliśmy się standardowo do znajomego nam foodtrucka, z pysznymi kanapkami z grillowaną kiełbasą i papryką oraz nieodłącznym elementem włoskiej przy-stadionowej kultury, czyli duńskim piwem Ceres. Spożywając te pyszne i wysoko procentowe piwko czekaliśmy aż dojedzie reszta ekipy fanów Milanu, byśmy mogli odebrać nasze bilety. Część dostała je w standardowej wersji kartonikowej , natomiast pozostali zwykłe wydruki na kartce A4, co wprawiło wszystkich w zamieszanie, ponieważ z danym biletem można było się udać tylko do jednej i konkretnej bramki. Po przejściu przez pierwszą weryfikację tożsamości, dalej czekała nas kontrola osobista oraz kontrola materiałów w tym flag, jakie wnosimy na stadion. Doświadczeni przeszłością i znajomością specyfiki kontroli w Turynie, wszelkie materiały dokładnie rozdzieliliśmy na poszczególne osoby, tak by na wejściu ponieść jak najmniejsze straty. To wszystko sprawiło, że nie wchodziliśmy razem, a wszyscy byli rozproszeni i ciężko było trzymać się naszej grupy w tłumie jaki tam panował. Na mecz zabraliśmy ze sobą dwie flagi na kijach, które zgodnie z panującymi we Włoszech przepisami zostały wcześniej zgłoszone do klubu celem zatwierdzenia. Jedna to nasza główna fana z prostym napisem „Milan Club Polonia”, natomiast druga to fana na cześć Krzysztofa Piątka, przedstawiająca go w roli rewolwerowca. Osoby z flagami szły w miarę obok siebie, tak by mieć siebie na oku i gdy pierwsza flaga przeszła bez problemów, co do drugiej, w ostatniej chwili nabrał wątpliwości jeden z funkcjonariuszy. Nie przekonały go nasze pierwsze tłumaczenia więc wezwał najpierw drugiego funkcjonariusza, a później głównego inspektora odpowiadającego za „bezpieczeństwo” na naszym sektorze, który oznajmił, że ta flaga nie wejdzie, ponieważ znajduje się na niej rewolwer, który może być odbierany jako namowa do agresji, wojny, wszelkiej nienawiści, i że zgodnie z przepisami eksponowanie tego typu przedmiotów jest na boiskach Serie A zakazane. Nie pomogły nasze tłumaczenia, że dokładnie miesiąc wcześniej w tym samym mieście, ta sama flaga, przeszła identyczną kontrolę na stadionie Torino, czy że rewolwer stał się symbolem Piątka. Zdanie inspektora było jednoznaczne, albo zostawiamy im flagę, albo nie wchodzimy. Zostawienie flagi przed wejściem nie wchodziło w grę, ponieważ nie mieliśmy co z nią zrobić, natomiast przekazanie jej funkcjonariuszom całkowicie wykluczaliśmy z oczywistych powodów. Dodatkowym problemem było to, że większość naszej grupy przeszła już kontrolę i poszła dalej na kołowrotki, więc nie było nawet jak między sobą tego omówić. Nasze dyskusje z funkcjonariuszami sprawiły, że wokół nas zrobiło się głośno, a wieść, że policja zakazuje wniesienia flagi, szybko dotarła również do szefów Curva Sud Milano. W międzyczasie, gdy rozglądaliśmy się jeszcze za resztą naszej ekipy, podszedł do nas Barone, z którym wspólnie ustaliliśmy, że przekazujemy flagę funkcjonariuszom na jego odpowiedzialność i po meczu w razie jakichkolwiek problemów mamy się zgłosić natychmiast do niego. Takie rozwiązanie nam odpowiadało, gdyż do danego słowa Barone nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości. Gdy w końcu przeszliśmy więc tę kontrolę, okazało się, że prawie wszyscy z naszej ekipy są już za kołowrotkami oprócz Kiepury, który znowu zgubił bilet między jedną kontrolą a drugą. Znowu… ponieważ identyczna sytuacja miała już miejsce na tym samym stadionie parę lat temu. Gdyby ktoś się zastanawiał jak można zgubić bilet między jedną kontrolą a drugą, na przestrzeni 20 metrów, to Kiepura będzie znał odpowiedź. Czekała mnie zatem kolejna rozmowa z funkcjonariuszami, tym razem tłumacząc, że skoro przeszedł pierwszą kontrolę, to znaczy, że miał bilet i powinni go przepuścić przez kołowrotki w związku z tym, że go zgubił. Niestety, ten dzień nie należał do najlepszych, a funkcjonariusz ponownie pozostawał niewzruszony na moje tłumaczenia. Kazał on czekać do pierwszego gwizdka i później szukać biletu, kiedy plac będzie pusty, jednak mając w głowie cytat św. pamięci Janusza Wójcika „Prezesie, tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić”, postanowiłem również wyjąc telefon i zadzwonić. Do Nucci dodzwonić się nie było łatwo, jednak po pewnym czasie oddzwoniła obiecując, że zrobi co w jej mocy, ale łatwo w Turynie to nie będzie. Kiepura zatem czekał, natomiast bilet ktoś znalazł i przekazał go funkcjonariuszom oraz osobom z ramienia Milanu zajmującym się kontaktem z kibicami. Szybko więc go namierzyli i przekazali mu zgubę, dzięki czemu dołączył on do nas prawie na równi z pierwszym gwizdkiem. Co ciekawe, Kiepura przed pierwszą kontrolą oderwał z biletu logo turyńskiego klubu, żeby uczynić ten bilet ładniejszy dla oka, jednak po znalezieniu logo było ponownie starannie przyklejone taśmą klejącą.

Sektor gości nie był do końca wypełniony, z racji tego, że mecz był rozgrywany w niedzielę wieczorem, co dla ludzi pracujących wiąże się z powrotem do Mediolanu dopiero między godziną 2 a 3 w nocy, a dodatkowo do wybrania się na mecz, nie zachęcała również bardzo wysoka cena biletu. Mimo tego doping był równy i mocny w czym pomagały bębny i megafony. Po drugiej stronie, zorganizowanego dopingu nie było nawet przez minutę, ze względu na protest grup ultras wobec współpracy klubu z policją i zamknięciem liderów kilku grup, a także zakazem wnoszenia flag i symboli ich grup kibicowskich na stadion. To wszystko sprawiało, że nasz doping był jedynym słyszalnym w odbiornikach TV i na stadionie, natomiast gospodarze ograniczali się jedynie do ich standardowego okrzyku „merda”, gdy bramkarz drużyny przeciwnej wznawia grę i do szmeru podczas sytuacji bramkowych.

Po skończonym meczu w Turynie zawsze czeka się dość długo i tak też było również tym razem. Pozostał niedosyt ze względu na porażkę mimo bardzo dobrej gry, jednak oczekiwanie umilali nam jak zwykle turyńscy stewardzi. Ze stadionu wypuścili nas dopiero około północy i najistotniejszym tematem było odzyskanie flagi. Zgłosiłem się do jednego dowódcy, później do drugiego, ale zgodnie z przewidywaniami, żaden nic nie wiedział na temat flagi i każdy mówił, że jej nie ma, każąc jednocześnie szybko opuszczać teren i robiąc kordon oddzielający nas od stadionu. Jeden udawał nawet, że się dowiaduje, ale mimo tego również powiedział, że nikt nic nie wie na temat flagi. Pozostało więc jedynie udać się do Barone i zgłosić mu fakt, ze po fladze ani śladu. Skierowałem się więc do autobusu, w którym na wyjazd czekała ekipa Curva Sud Milano żeby go tam znaleźć i poprosić o pomoc. Barone natychmiast ruszył ze mną w kierunku kordonu i opisał sytuację dowódcom najpierw jednej załogi, potem drugiej i każdy dalej mówił, że nic nie wie, mimo że ten dokładnie podawał nazwisko głównego inspektora, który gwarantował zaopiekowanie się flagą. Robiło się nieco nerwowo, aczkolwiek Barone uspokajał sytuacje twierdząc, że za chwilę to załatwi. Wyjął telefon, zadzwonił do kogoś i zaczął z nim rozmawiać opisując sytuację ze szczegółami z kim i na co się umawiał. Nie zdążył zakończyć rozmowy, gdy jeden z dowódców, który wcześniej mówił, że nic o fladze nie wie, nagle ją przyniósł.

Mając flagę i będąc w końcu gotowym do opuszczenia stadionu, spostrzegliśmy, że w tym roku służby bezpieczeństwa nie podstawiły nawet autobusu odwożącego nas chociażby na dworzec centralny, co oznaczało, że czeka nas samodzielny powrót do hotelu. Z racji tego, że zamówienie taksówki pod stadionem było praktycznie niemożliwe, postanowiliśmy iść w stronę hotelu na piechotę z nadziejami, że uda się coś złapać po drodze. Na początku szliśmy w zwartej grupie, jednak później część została gdzieś z tyłu co sprawiło, że się rozdzieliliśmy. Ze stadionu do hotelu mieliśmy około 5 kilometrów, ale chyba poszliśmy jakąś dłuższą trasą ponieważ droga zajęła nam prawie 2 godziny. W każdym bądź razie na drodze powrotnej spotkało nas kilka miłych dla oka widoków oraz otwarty bar o godzinie 1:30, do którego postanowiliśmy jeszcze wstąpić. Zmęczenie po całym dniu dawało się we znaki, robiło się także już trochę chłodno więc ten bar był dla nas jak zbawienie na środku pustyni. Zamówiliśmy tam parę piwek oraz włoski 40% likier Sambuca. Pani za barem wzięła nas chyba za Rosjan, ponieważ nie nalała nam likieru do kieliszka, jak to zrobiła chwilę później Włochom, ale prosto do szklanek, wypełniając je prawie w trzech/czwartych. Co lepsze, za tę szklankę mocnego alkoholu policzyła nas jedynie 3 euro. Po uzupełnieniu płynów i małym odpoczynku, mogliśmy dalej ruszać w drogę do hotelu, podczas której dyskutowaliśmy o naszych żonach i partnerkach, które widząc nas jeżdżących na mecze, wyobrażają sobie nas jak świetnie się bawimy, a nie biorą pod uwagę jak ciężko jest iść w środku nocy taki dystans na piechotę, gdy cały dzień spędziło się na nogach.

Do hotelu dotarliśmy nieco po drugiej w nocy i ku naszej radości lokal z kebabem przed hotelem był nadal otwarty. Był on całkiem spory, ze stolikami na zewnątrz, otoczonymi grzanym namiotem, dzięki czemu można było tam spokojnie siedzieć mimo chłodnej temperatury. Każdy zamówił więc kebaba, natomiast z hotelu przynieśliśmy jeszcze naszą polską substancję, która spływała wolniutko w kierunku naszego przełyku, a jej chłonne ścianki z rozkoszą wchłaniały każdą cząstkę mocy, dzięki czemu moc nadal była z nami, mimo późnej już pory.

Następnego ranka nie musieliśmy się spieszyć, ponieważ lot powrotny mieliśmy w godzinach popołudniowych, dzięki czemu można było trochę pospać. Na hotelowe śniadanie zdążyliśmy praktycznie w ostatniej chwili, po czym udaliśmy się na dworzec kolejowy i stamtąd ponownie pociągiem do Mediolanu skąd jedna osoba udała się na Malpensę natomiast reszta do Bergamo. Na lotnisku byliśmy około godziny 14, gdzie był czas jeszcze na mały obiad i napoje redukujące stres podczas lotu. Dalej część z nas udała się szczęśliwie do Warszawy lub do Gdańska i tak kolejny wyjazd do Turynu przeszedł do historii. Rachunki wciąż są do wyrównania, więc za rok znowu tam zawitamy.

Relacja
Sonar

Partnerzy MCP
ACMilan.PLACMilan24.comKoszulki piłkarskie
  | MILAN CLUB POLONIA - STRONA GŁÓWNA | O FANKLUBIE | AKTUALNOŚCI | WYJAZDY MCP | ZLOTY MCP | GADŻETY MCP | KONTAKT | statystyka